Miejskie Centrum Opieki w Krakowie
1 października, zgodnie z wcześniejszym ustaleniem, udaliśmy się ( grupa klasy 3c i wychowawczyni) do Miejskiego Centrum Opieki w Krakowie. W dłoniach prawie trzydzieści przeuroczych, wykonanych ręcznie kartek, w innych dłoniach domowe wypieki, na twarzach radosne oczekiwanie i być może cień małego niepokoju... Czy uda się wszystko? Czy złapiemy nić porozumienia?
Było i pięknie i radośnie i wzruszająco. Wzięliśmy udział w zajęciach rehabilitacyjno-terapeutycznych mieszkańców ośrodka, jeden z nich, dziewięćdziesięcioletni Pan Kazio wręcz rozhulał całe towarzystwo. Na spółkę z naszą klasową pięknie śpiewającą i grającą na ukulele Ulką Mazgaj:-) Piosenki współczesne przeplatały się z przebojami sprzed lat. Były też rozmowy, wspólny słodki poczęstunek, odczytywanie życzeń, można było i śmiać się w głos i wzruszyć... Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, na koniec spotkania, w podziękowaniu za naszą obecność otrzymaliśmy kilkanaście kolorowych, ręcznie robionych świec...
Mamy nadzieję, i my i pracownicy Ośrodka, że to początek naszej wspólnej drogi... Bo te drogi ciągle się przeplatają, spotykają, obustronnie czerpią od siebie, ubogacają i czynią nasze życia pełniejszymi... Nastoletnia dusza może nie zawsze od razu zrozumie duszę staruszka, ale warto malować mosty porozumienia i przyjaźni i z czułością je pielęgnować. Przecież za chwilę nastolatka nastolatką być przestanie a jej skronie pokryje siwizna....
Kilkunastoletnia
Wisława Szymborska
Ja - kilkunastoletnia?
Gdyby nagle, tu, teraz, stanęła przede mną,
czy miałabym ją witać jak osobę bliską,
chociaż jest dla mnie obca i daleka?
Uronić łezkę, pocałować w czółko
z tej wyłącznie przyczyny,
że mamy jednakową datę urodzenia?
Tyle podobieństwa między nami,
że chyba tylko kości są te same,
sklepienie czaszki, oczodoły.
Bo już jej oczy jakby trochę większe,
rzęsy dłuższe, wzrost wyższy
i całe ciało obleczone ściśle
skórą gładką, bez skazy.
Łączą nas wprawdzie krewni i znajomi,
ale w jej świecie prawie wszyscy żyją,
a w moim prawie nikt
z tego wspólnego kręgu.
Tak mocno się różnimy,
tak całkiem o czym innym myślimy, mówimy.
Ona wie mało –
za to z uporem godnym lepszej sprawy.
Ja wiem o wiele więcej –
za to nie na pewno.
Pokazuje mi wiersze,
pisane pismem starannym, wyraźnym,
jakim ja nie piszę już od lat.
Czytam te wiersze, czytam.
No może ten jeden,
gdyby go skrócić
i w paru miejscach poprawić.
Reszta niczego dobrego nie wróży.
Rozmowa się nie klei.
Na jej biednym zegarku
czas chwiejny jeszcze i tani.
Na moim dużo droższy i dokładny.
Na pożegnanie nic, zdawkowy uśmiech
i żadnego wzruszenia.
Dopiero kiedy znika
i zostawia w pośpiechu swój szalik.
Szalik z prawdziwej wełny,
w kolorowe paski
przez naszą matkę
zrobiony dla niej szydełkiem.
Przechowuję go jeszcze.
Kinga Łanuszka-Rębacz